"Młodzi literaci"

<< Konkurs "Odkryjmy Wolfkego"
Terminy:
- Termin zgłaszania prac:
22 kwietnia3 maja - Termin rozstrzygnięcia konkursu: 15 maja
- Gala finałowa w Warszawie: 28 maja
Kategorie:
- uczniowie klas siódmych i ósmych szkół podstawowych i szkół ponadpodstawowych
- wszyscy, którzy chcą pisać o Mieczysławie Wolfkem
Nagrody:
- I miejsce – nagroda pieniężna w wysokości 1500 PLN
- II miejsce – nagroda pieniężna w wysokości 1000 PLN
- III miejsce – nagroda pieniężna w wysokości 500 PLN
Przedmiot konkursu:
Prace konkursowe muszą stanowić oparte na faktach fikcyjne opowiadanie przedstawiające jedno wydarzenie z życia Mieczysława Wolfkego zgodnie z poniższą listą tematów. Prace muszą być napisane w języku polskim i nie powinny przekroczyć 18 000 znaków ze spacjami. Nie mogą zawierać zdjęć i ilustracji ani być poświęcone krytyce instytucji edukacyjnej lub naukowca.Temat 1: Jedyny cel życia – jak Mieczysław napisał pracę o planetostacie
Częstochowa, ok. 1895 roku
Jeszcze będąc dzieckiem Mieczysław Wolfke postanowił, że „jedynym celem jego życia” będzie nawiązanie komunikacji „z innymi planetami, a przede wszystkim z Księżycem”. Postanowienie to u zafascynowanego nauką chłopca mogło zostać sprowokowane popularnymi ówcześnie powieściami Juliusza Verne’a , a także głośnymi pracami Camille Flammariona i niemieckiego wynalazcy Hermanna Ganswidta. Mimo, że nawet dzisiaj brzmi to tylko jak dziecięca fantazja, w wieku dwunastu lat chłopiec zaczął realizować swoje zamierzenie. Dwudziestostronicowa „rozprawa” zatytułowana „Planetostat”, opatrzona datą 1895, miała prowadzić do projektu statku kosmicznego.
Znając teorię Newtona uczeń drugiej klasy gimnazjum wiedział, że każda masa, która doświadczy działania siły musi się poruszać. Skąd jednak wziąć siłę? Przecież, aby coś popchnąć, trzeba się od czegoś odepchnąć, a w przestrzeni kosmicznej nie bardzo jest od czego. Mieczysław w swoim dziele rozważył różne możliwości i doszedł do wniosku, że można to osiągnąć w konstrukcjach, które nazwał „planetostatem mechaniczno-odtylcowym” oraz „planetostatem eterycznym”. Następnie skupił się na ustaleniu trajektorii swojego statku. Pamiętał, że planety – podobnie jak Ziemia – nieustannie poruszają się wokół Słońca. Zastanawiał się, w którą więc stronę należy skierować statek, aby nie minął się z celem swojej podróży. Zagadnienie opracowane kilkaset lat wcześniej przez Keplera opierało się na bardzo skomplikowanych obliczeniach matematycznych i niebanalnej wyobraźni przestrzennej. Mimo to, w notatkach Mieczysława można zobaczyć długie wywody najeżone wzorami, prowadzące do konstruktywnych wniosków.
Ciąg dalszy pracy nie ma już wielu precedensów w literaturze dostępnej ówcześnie w Polsce. Chłopiec doszedł do wniosku, że pojazd kosmiczny musi być poruszany pociskami stałymi lub sprężonym gazem wyrzucanymi „od tyłu” i siłą reakcji wynikającą z tego odrzutu.. Dokładnie tak działają dzisiejsze rakiety badające przestrzeń kosmiczną. Co ciekawe, poważne prace nad załogowymi lotami kosmicznymi zaczęły się w 1903 roku od pionierskich teorii Rosjanina polskiego pochodzenia Konstantego Ciołkowskiego, zaś za ojca techniki rakietowej i astronautyki uważany jest niemiecki fizyk i inżynier austro-węgierskiego pochodzenia Hermann Oberth, który dopiero w 1923 roku opublikował pracę Die Rakete zu den Planetenräumen (Rakietą w przestrzeń międzyplanetarną). Obaj zaproponowali rozwiązania bardzo zbliżone do treści „Planetostatu” dwunastolatka z Częstochowy. Po raz pierwszy – lecz niestety, nie ostatni – pomysły Mieczysława wyprzedzające epokę, w której żył, nie zostały docenione.
(fragment książki K. Petelczyc, E. Kędzierska "Mieczysław Wolfke. Gdyby mi dali choć pół miliona...")
Temat 2: Kocham Cię – jak piętnastoletni Mieczysław wybrał się na randkę
Częstochowa, ok. 1899 roku
Inteligentny i zdolny chłopiec, jakim był Mieczysław, musiał także być zafascynowany tym, czym żyło miasto. Grał z kolegami w piłkę, uczestniczył w popularnych wówczas wśród młodzieży zawodach kajakarskich, ale także prowadził liczne „eksperymenty” techniczne. Szczególnie, że od najmłodszych lat w wyniku inspiracji postacią ojca, drzemał w nim duch inżyniera-konstruktora. Z urywków wspomnień, jakie zachowały się do dzisiejszego dnia można wykreślić obraz chłopca towarzyskiego i odważnego o niekonwencjonalnych pomysłach, a może trochę nawet gotowego na wszystko dziwaka.
Eksperymenty przeprowadzane przez Mieczysława odbijały się szerokim echem w mieście. Jeden z najśmielszych jest nadal wspominany w rodzinnych anegdotach. Otóż przy oknach mieszkania Wolfków biegły druty elektryczne miejskiego oświetlenia. Ojciec często dawał synowi najróżniejsze przyrządy i maszyny, które w ramach zabawy Mietek przerabiał i „usprawniał”. Któregoś dnia, chłopiec postanowił użyć prądu do swoich doświadczeń i wywołał w ten sposób spięcie, pogrążając całe centrum miasta w ciemności. Większość eksperymentów Mieczysława kończyła się jednak sukcesem. Powstawały różne urządzenia inspirowane doniesieniami z gazet lub jego rozwiniętą fantazją. Jednym z nich był rower, do którego młody wynalazca przymocował mały silniczek tworząc pierwszy w Częstochowie motocykl (a raczej motorower) i imponując nim koleżankom i kolegom. Zresztą w podbojach miłosnych także stawiał na silny efekt. W czasie spaceru w okolicy Jasnej Góry, chcąc udowodnić miłość przyjaciółce, zeskoczył z bardzo wysokiego muru okalającego klasztor. O dziwo, upadek skończył się jedynie potłuczeniami, a Mieczysław przez kilka dni miał tylko problemy z chodzeniem. Legendy miejskie głoszą, że był to głęboko wykalkulowany pokaz, gdyż wcześniej w miejscu, w którym chciał spaść, poukładał pudła tak, aby zamortyzowały upadek. Niestety, podczas pokazu nie trafił dokładnie tam, gdzie zaplanował.
(fragment książki K. Petelczyc, E. Kędzierska "Mieczysław Wolfke. Gdyby mi dali choć pół miliona...")
Temat 3: Ojciec i syn - jak Mieczysław ze swoim ojcem zdobywali szczyty Tatr
Tatry, r. 1902
Czas nauki w Sosnowcu został uwieńczony przez Mieczysława Wolfkego w czerwcu 1902 roku świadectwem dojrzałości dającym wstęp na wyższe uczelnie. Skończyło się chodzenie w czarnym mundurku, pasku z klamrą i czapce z napisem С. Р. У. Do przeszłości należeli już nauczyciele, którzy nie tylko przekazywali wiedzę, ale i wymagali postępów w nauce. Nikt już nie narzucał używania znienawidzonego języka rosyjskiego. Teraz samemu trzeba było podjąć trud kształtowania swojego życia. Pierwsze kroki absolwent Sosnowieckiej Szkoły Realnej skierował do Częstochowy, którą zawsze uważał za swoje miasto rodzinne. Karol Wolfke, znając potencjał syna, namawiał go do studiów wyższych w dziedzinie techniki. Rozwijająca się elektryfikacja kraju i niewyobrażalna wręcz rewolucja, jaka dokonywała się w tamtych czasach za sprawą maszyn elektrycznych sprawiły, że doświadczony inżynier widział Mieczysława jako specjalistę z zakresu elektrotechniki. W przekonaniu tym utwierdzały go pionierskie wynalazki syna. Mieczysław bez powodzenia próbował dostać się na carski Instytut Politechniczny w Warszawie (z którego trzynaście lat później miała powstać polskojęzyczna Politechnika Warszawska). Podjął więc odważną decyzję, która miała przesądzić o światowym charakterze jego rozwoju osobistego i kariery naukowej – wyjechał do popularnego ówcześnie wśród polskiej młodzieży Leodium (Liège, Belgia) i wstąpił jako wolny słuchacz na wydział techniczny tamtejszego uniwersytetu.
Wyjeżdżając do Leodium Mieczysław miał opuścić kraj ojczysty na długo. Nie wiedział wówczas, że powróci tutaj na stałe dopiero za dwadzieścia lat jako znamienity profesor, kierownik jednej z czołowych jednostek badawczych w niepodległej Polsce. Wolfke emigrował, by uczyć się od najlepszych profesorów na świecie, rozwijać swój talent i zainteresowania, a także uwolnić się od znienawidzonego rosyjskiego reżimu. O ojczyźnie jednak nigdy nie zapomniał. Na krótko przed wyjazdem do Belgii w sierpniu 1902 roku udał się wraz z ojcem i rodziną Biegańskich na wędrówki górskie po Tatrach. Ówcześnie był to teren Austro-Węgier (leżący na granicy między dwoma państwami tej monarchii), ale historycznie od zawsze stanowił południową granicę ziem polskich. Zgodnie z zapiskami w pamiętniku Mieczysława, przebyli trudną, stupięćdziesięciokilometrową trasę z Krynicy przez Tatrzańską Łomnicę do Czorby (dziś: Szczyrba na Słowacji). Prawdopodobnie w drodze na tę wyprawę, 31 lipca 1902 roku, Mieczysław i jego ojciec zatrzymali się w Krakowie – historycznej stolicy Polski – w prestiżowym Hotelu Drezdeńskim znajdującym się przy krakowskim Rynku (dziś: Kamienica Mennica, Rynek Główny 47) – budynku, który w swych wnętrzach gościł już Tadeusza Kościuszkę i Stanisława Moniuszkę. Z pewnością były to bardzo ważne dni dla ojca i syna, niezwykle siebie nawzajem szanujących i silnie ze sobą związanych. To swoiste pożegnanie z Polską i ojcem nie oznaczało jednak zerwania kontaktu. Mieczysław w późniejszych latach często wracał do Częstochowy, dzieląc się z jej mieszkańcami swoją wiedzą. Miasto szczyciło się zaś na łamach ówczesnej prasy osiągnięciami „profesora światowej sławy”, którym się stał. Wyjazd w góry najprawdopodobniej był przyczyną tego, że Mieczysław nie zdążył dotrzeć do Leodium na czas. Pierwszy rok spędził tam jako wolny słuchacz poznając zupełnie nowe warunki życia i nauki.
(fragment książki K. Petelczyc, E. Kędzierska "Mieczysław Wolfke. Gdyby mi dali choć pół miliona...")
Temat 4: Wolność - jak Mieczysław przyjechał do Paryża i co go tam zachwyciło
Leodium, Monte Carlo, Paryż, 1905
Mieczysław nie tęsknił mocno za Leodium i laboratoriami profesora de Heena. Mimo, że rozważania teoretyczne początkowo mu imponowały, z czasem zaczęło mu brakować praktyczności, którą prezentowały jego dziecięce wynalazki. Paryż także pod tym względem mógł robić wrażenie. Było to miejsce niedawnej jubileuszowej wystawy światowej z 1900 roku (dziś kontynuowanej pod nazwą EXPO). Z okazji jednej z poprzednich jej edycji, jedenaście lat wcześniej francuski inżynier i konstruktor Gustave Eiffel zaprezentował słynną wieżę – najwyższą budowlę na świecie, która od tego momentu stała się symbolem miasta i możliwości konstrukcyjnych człowieka . Rozwiązania techniczne i architektoniczne zastosowane przy organizacji obecnej wystawy oraz dyskusja, która przez kolejne lata toczyła się nad ich znaczeniem, działały najprawdopodobniej na ambicje młodego chłopaka z Częstochowy i przyciągały go na Uniwersytet Paryski zwany potocznie Sorboną. Szczególnie, że na uczelni tej wykładało wiele sław światowej nauki, w tym późniejsi nobliści: Pierre Curie, Gabriel Lippmann, Jean Baptiste Perrin i Henri Moissan.
Postać Skłodowskiej działała także na wyobraźnię wielu młodych dziewcząt i to nie tylko z Polski, ukazując szokującą w tamtych czasach postawę skutecznej pretensji do uczestnictwa w potencjale i osiągnięciach świata nauki i techniki zdominowanego przez mężczyzn. Zapatrzone w nią studentki garnęły na wydziały naukowe i techniczne Uniwersytetu Paryskiego studiując nie tylko fizykę, ale także medycynę i chemię. Zmieniał się w ten sposób klimat i struktura społeczności akademickiej, której częścią był Mieczysław.
W tym samym czasie wielu młodych Polaków musiało emigrować z powodu represji po strajkach szkolnych, które wybuchły w Królestwie Polskim na fali nastrojów rewolucyjnych w 1905 roku. Patriotyzm wiązał się dla nich z odrzuceniem wszelkiej zwierzchności politycznej, moralnej czy światopoglądowej i uznaniem jedynie sądów opartych o dowody naukowe i rozumowanie logiczne. Takie poglądy sprzyjały studiom na uczelniach wyższych, ale także pogłębionej refleksji i samodoskonaleniu. Były one bardzo bliskie ruchom wolnomyślicielskim i wolnomularskim znajdując pożywny grunt w stolicy Francji, gdzie, szczególnie w dzielnicy Montmartre, panowała atmosfera kultu nieskrępowanej wolności. Powstające nieformalne grupy, kluby myśli i koła studenckie jednoczyła idea odzyskania własnego kraju coraz częściej łączona także z hasłami socjalizmu jako równości wszystkich ludzi wobec prawa i możliwości rozwoju.
Przebywając w gronie rodaków studiujących na Sorbonie Wolfke zetknął się z tymi ruchami. Poglądy głoszone przez ich członków nie były mu obce. Od zawsze pociągało go szukanie prawdy opartej na zrozumieniu zasad funkcjonowania otaczającego świata i miejsca człowieka w konstrukcji praw natury. Nadal fascynowała go hipnoza i duchowość dalekowschodnia, która w połączeniu z chrześcijańską koncepcją stwórcy i narodu wybranego, pchała go nie tylko do nurtów wolnomularskich czy wolnomyślicielskich, ale wręcz do mistycyzmu.
Po przybyciu do Paryża Wolfke kupił kawalerkę przy ulicy Rue Lacépède 32bis w dzielnicy piątej nieopodal Panteonu i budynków Uniwersytetu. Wstępując na Sorbonę uzyskał stopień bakałarza (bakalaureat) – odpowiednik stopnia kandydata z Uniwersytetu Leodyjskiego. Stał się studentem wydziału fizyczno-medycznego, rozpoczynając naukę na kierunku matematyki i fizyki. Świadomość możliwości, jakie dawało mu miasto, będące centrum ówczesnego świata kultury, techniki i myśli, ale także wolności, potęgowana przez prawa młodości i potrzeby emocjonalne z tym związane sprawiały jednak, że studia najprawdopodobniej wciąż jeszcze schodziły na drugi plan jego zainteresowań. Związek z Janiną Meybaum wyczerpał się szybko w obliczu nowej fascynacji wspomnianymi wyżej ruchami wolnomyślicielstwa. Spotkania przyjacielskich kół, poza dzieleniem się doświadczeniami i poglądami, łączyły się nierzadko z tzw. „zieloną godziną”. Przełom XIX i XX wieku był bowiem w Paryżu okresem niezwykłej popularności absyntu, z powodu intensywnego koloru potocznie nazywanego „zieloną wróżką”. Był to alkohol destylowany z kwiatu i liści piołunu oraz anyżu z dodatkiem innych ziół. Mieszanka ta miała właściwości narkotyku wywołującego między innymi halucynacje. Picie absyntu wiązało się z odpowiednim rytuałem i jednoczyło grupy młodzieży w poczuciu uwolnienia nieograniczonych możliwości umysłu.
Jedną z uczestniczek tych spotkań była studentka Sorbony – Stanisława Winawer – Polka żydowskiego pochodzenia, która przyjechała z Łowicza na studia medyczne. Była ona kuzynką znanego w środowisku polskiej wolnej myśli Brunona Winawera , rówieśnika Wolfkego i asystenta holenderskiego fizyka Pietera Zeemana . Uroda i ambicja filigranowej Stasi bezgranicznie pochłonęły Mieczysława. Najprawdopodobniej jego inteligencja i niekonwencjonalne pomysły imponowały także i jej. Żywiołowy temperament Wolfkego, którego symptomy można było zobaczyć już w dzieciństwie, pracował ze zdwojoną siłą. Starania o względy dziewczyny pchały go do skoków do Sekwany i akrobacji na motocyklu. W efekcie 17 maja 1906 roku wzięli oni ślub cywilny, a kilka dni później także kościelny w kaplicy Wniebowzięcia NMP prowadzonej przez katolicką misję polską we Francji. Stanisława została ochrzczona, a jej ojcem chrzestnym stał się słynny malarz Jan Styka, współtwórca między innymi Panoramy Racławickiej. Młode małżeństwo na podróż poślubną wybrało się do Monte Carlo, gdzie w kasynach Wolfkemu udało się przegrać kilkaset rubli posagu.
(fragment książki K. Petelczyc, E. Kędzierska "Mieczysław Wolfke. Gdyby mi dali choć pół miliona...")
Temat 5: Karl – jak Mieczysław poznał swoją żonę Agnieszkę, siostrę przyjaciela z uniwersytetu
Wrocław, rok 1910
Na Uniwersytecie Wrocławskim zaprzyjaźnił się z dwa lata młodszym Karlem Ritzmannem, Niemcem, synem aptekarza z miejscowości Kostenblut (dziś: Kostomłoty). Studiował on fizykę i wykazywał się podobnym zacięciem technicznym jak Wolfke.
W pierwszej dekadzie XX wieku oświetlenie gazowe (bardzo popularne we Wrocławiu i obecne tam do dziś) zaczęto coraz odważniej zastępować wysokociśnieniowymi lampami łukowymi. Podobne latarnie znane Wolfkemu z Częstochowy, przez kolejne lata były udoskonalane, szczególnie w zakresie trwałości i charakterystyki fizycznej. Kluczowym okazał się tutaj skład mieszaniny gazów, w którym wytwarzany był łuk elektryczny. Od niego zależała bowiem jasność i barwa światła, ale także trwałość i pobór energii elektrycznej.
Nad wynalazkiem wysokociśnieniowej lampy rtęciowej pracował wcześniej także mentor młodych fizyków z Wrocławia Otto Lummer wraz z niemieckim fizykiem Leonem Aronsem. Pary rtęci wykazywały się dobrymi właściwościami i oświetlenie oparte na tym metalu zdobywało coraz szerszy rynek europejskich miast. Lampy rtęciowe miały jednak wadę. Tworzone światło było bardzo zimne, a kolory w takim oświetleniu wyglądały nienaturalnie. Dwaj koledzy z Instytutu Fizyki Uniwersytetu Wrocławskiego, być może z inspiracji Lummera w 1909 roku doszli do wniosku, że powodem tego jest brak w widmie rtęci światła o długości fali odpowiadającej czerwieni. Ze względu na to, że każdy pierwiastek ma charakterystyczną barwę świecenia, pozostało znaleźć jakąś domieszkę, która dodana do rtęci stworzy brakujący zakres światła lampy. W dodatku domieszka ta musiała mieć odpowiednią temperaturę parowania, by nie zanieczyszczać szklanych ścianek lampy. Studiując literaturę naukową Wolfke i Ritzmann uznali, że wartym próby jest cynk lub kadm. Ten drugi pierwiastek okazał się mieć lepsze parametry i wnioskiem z prac stała się nowa konstrukcja i charakterystyka lampy kadmowo-rtęciowej. Opracowany ostatecznie po roku pracy wynalazek eliminował wady kwarcowej lampy rtęciowej, zachowując wszystkie jej zalety. Zaowocował on w 1910 szeregiem zgłoszeń patentowych w Niemczech (nr 228.555), Francji (nr 424.344), Szwajcarii (nr 55637) i Wielkiej Brytanii (nr 27.163), opisujących ten rewolucyjny pomysł. Do zespołu wynalazców dołączony został także katowicki inżynier, Niemiec Franz Lissy, który miał zająć się promocją lamp.
Jeszcze w trakcie prac nad lampą kadmowo-rtęciową młodym wynalazcom z Wrocławia zaczął doskwierać brak funduszy. Z tego względu Wolfke podejmował próby zainteresowania opracowaną konstrukcją organizacji naukowo-technicznych i korporacji przemysłowych. Już w 1909 roku miał on odczyt w Stowarzyszeniu Techników w Warszawie na temat szybkich promieni katodowych, czyli zjawisk fizycznych stojących za funkcjonowaniem lamp łukowych, a jednocześnie będących dowodem istnienia elektronów. Pojechał także do Berlina, gdzie pertraktował z firmą Siemens-Schuckert – ówcześnie jednym z największych zakładów technicznych w Cesarstwie Niemieckim. Firma ta zajmowała się inżynierią elektryczną. W późniejszych dekadach wykształciły się z niej takie koncerny jak Osram czy Siemens AG.
Współpraca z Karlem Ritzmannem odcisnęła wpływ nie tylko na życiu zawodowym Wolfkego, ale także okazała się przełomowa dla jego życia osobistego. W 1909 roku Mieczysław poznał siostrę swojego kolegi z uniwersytetu – Agnieszkę Erykę. W maju 1910, po wielu spacerach we wrocławskim Parku Szczytnickim, Mieczysław zaręczył się z nią. Delikatna i urocza dziewczyna zafascynowała się jego osiągnięciami i opowieściami, a jednocześnie dbała o niego i wspierała go w każdej sytuacji. Była spełnieniem marzeń Wolfkego.
Pierwsze ze wspólnie przeżytych wydarzeń było bardzo radosne. 22 sierpnia 1910 roku o godzinie 11:30 w Auli Muzycznej Uniwersytetu Wrocławskiego odbyła się uroczysta promocja doktorska Mieczysława Wolfkego. Praca doktorska, opatrzona tytułem. Über die Abbildung eines Gitters bei künstlicher Begrenzung (O odwzorowaniu siatki ze sztuczną przesłoną) dotykała tematyki związanej z pracą nad teorią Abbego i została miesiąc wcześniej pozytywnie zaopiniowana i odznaczona przez promotora – profesora Ottona Lummera oraz recenzentów: profesora Ernsta Pringsheima oraz profesora Adolfa Knesera . W czasie uroczystości młody doktor filozofii w zakresie nauk fizycznych wygłosił wykład „O radioaktywności materii” nawiązując do tematyki, od której zaczynał swoją pracę na wrocławskiej uczelni.
(fragment książki K. Petelczyc, E. Kędzierska "Mieczysław Wolfke. Gdyby mi dali choć pół miliona...")
Temat 6. Poznałem Einsteina – jak Mieczysław poznał Einsteina w Zurychu
Zurich, rok 1913
W maju 1913 roku listem skierowanym do Szwajcarskiej Rady Edukacji doktor Mieczysław Wolfke wystąpił o dopuszczenie do habilitacji z dziedziny optyki na Politechnice Związkowej (ETH - Eidgenössische Technische Hochschule) w Zurychu. Habilitacja w szwajcarskim systemie szkolnictwa wyższego oznaczała możliwość zatrudnienia na stanowisku docenta (privatdozent – odpowiednik starszego wykładowcy) lub profesora. Dawała więc prawo prowadzenia własnych wykładów (venia legendi) na kontrakcie dotyczącym poszczególnych zajęć lub w ramach pełnego etatu akademickiego. Uzyskanie takich możliwości wiązało się ze spełnieniem wymogu, aby dorobek naukowy habilitanta odpowiadał prestiżowi uczelni. Weryfikowano to w formie recenzji osiągnięć kandydata sporządzanych przez dwóch uznanych profesorów. Wolfke w swojej sylwetce naukowej wyszczególnił dokonania związane z opracowaniem optycznego odwzorowania siatek dyfrakcyjnych. Jego publikacje zostały dokładnie przeanalizowane przez profesorów: Alberta Einsteina i Pierre’a Weissa. Zgodnie z pismem profesora Marcela Grossmanna, dziekana Wydziału VIII (kształcącego nauczycieli matematyki i fizyki), obie opinie były pozytywne i wyrażały poparcie dla aspiracji habilitanta. Wolfke został zatrudniony jako privatdozent i przeniósł się do Zurychu, gdzie miał spędzić kolejne dziewięć lat. Zamieszkał wraz z żoną nieopodal kampusu politechnicznego w stojącym do dziś domu przy ulicy Hochstrasse 15. Droga do pracy wiodła stamtąd stromo w dół, a w perspektywie ulicy roztaczał się piękny widok na położone w dolinie miasto.
Zurych był wówczas miejscem o niepowtarzalnym klimacie. Zresztą charakter ten zachował do dnia dzisiejszego. Osada pamiętająca czasy prehistoryczne przez stulecia zachwycała urokiem i spokojem. Otoczone przez Alpy, leżące na krańcu krystalicznie czystego jeziora miasto inspirowało do rozmyślań, motywowało do pracy i zapewniało możliwość głębokiego odprężenia. Neutralność szwajcarskich państw, zwanych kantonami, tworzących razem federację, dawała w dodatku poczucie niezależności i odłączenia od reszty świata. Takie warunki były idealne do studiów naukowych i być może właśnie one przyczyniły się do tego, że dwie uczelnie – politechnika i uniwersytet – posiadające swe siedziby obok siebie, na wzgórzu w centrum miasta, obfitowały w najznamienitsze umysły światowej nauki. Przyjęcie do tej społeczności akademickiej Wolfke musiał traktować jak osobisty sukces.
Przez pierwsze dekady XX wieku Zurych był jednym z czołowych ośrodków naukowych. Kilka lat po opracowaniu teorii względności i założeń fizyki kwantowej kolejni uczeni starali się zrozumieć i wyliczyć wszystkie implikacje tych osiągnięć. Wolfke w swoim pamiętniku pod datą 1913 odnotował, że poznał Alberta Einsteina. Trudno dziś wyrokować o charakterze tej znajomości. Faktem jest, że fizycy z Zurychu, a nierzadko także innych ośrodków spotykali się regularnie na seminariach, gdzie wymieniali myśli i idee. W późniejszych latach Einstein i Wolfke zainspirowani tym zwyczajem, nadal konsultowali listownie opracowane koncepcje teoretyczne. Syn Mieczysława, Karol (ur. 1915), wspominał, że jego ojciec i odkrywca teorii względności urządzali wspólne niedzielne minikoncerty – Wolfke grał na pianinie, a Einstein na skrzypcach. Podczas tych spotkań podobno lubił siadywać na kolanach „wujka” Alberta.
(fragment książki K. Petelczyc, E. Kędzierska "Mieczysław Wolfke. Gdyby mi dali choć pół miliona...")
Temat 7. Wolna Polska – podróż Mieczysława do wolnego kraju w 1919 roku
Częstochowa, Warszaw, Zurych, rok 1919-1920
Gdy jesienią 1918 roku Polska pojawiła się na mapie Europy, myśli przyjaciół z Zurychu musiały być wypełnione radością i entuzjazmem. Takiej sytuacji nie znali ani oni, ani ich rodzice, a w przekazach rodzinnych mogły co najwyżej istnieć mgliste wspomnienia dotyczące innych czasów i zupełnie innego stylu życia niż obecnie. Naturalną była decyzja, że należy jak najszybciej wracać do kraju, aby kształcić młodzież, współtworzyć instytucje, pracować na rachunek Rzeczpospolitej, a nie choćby najbardziej przyjaznego, ale obcego kraju. Jak to więc się stało, że z trójki przyjaciół w 1920 roku w Zurychu został tylko Mieczysław? Nie do końca można to ustalić. Faktem jest, że jesienią 1919 roku, jak wspomniano, Wolfke uzyskał urlop na uczelni na wyjazd do Polski. W kraju w tym czasie ciężko zachorował jego ojciec. Udokumentowane jest także złożone w tym czasie jego zgłoszenie do objęcia katedry fizyki na Politechnice Warszawskiej.
Wolfke otrzymawszy urlop na jeden semestr, wobec braku zatrudnienia w ojczyźnie powrócił w semestrze letnim 1920 roku do zajęć na zuryskich uczelniach. W tym czasie w Polsce trwała wojna z Rosją, której armia w celu szerzenia idei bolszewickiej dążyła do zdobycia Warszawy. Mimo to do Wolfkego przyszedł w końcu list z mianowaniem na profesora… Uniwersytetu Warszawskiego. Kierowany przez Stefana Pieńkowskiego Zakład Fizyki Doświadczalnej UW planowano uzupełnić Zakładem Fizyki Teoretycznej. Wolfke stanął przez poważnym dylematem. Z jednej strony musiał czuć silne pragnienie powrotu do ojczyzny, a także dumę z upragnionego stanowiska profesora, z drugiej zaś niespokojna nadal sytuacja w kraju, teoretyczny profil zakładu i silna konkurencja ze strony dynamicznego i urządzonego już Zakładu Fizyki Doświadczalnej nie do końca odpowiadały jego ambicjom. Zwyciężył patriotyzm i trzydziestosiedmioletni docent przyjął propozycję. Z końcem semestru letniego upływał drugi, trzyletni okres prawa venia legendi na Uniwersytecie w Zurychu. Wolfke nie wniósł o jego odnowienie i zakończył pracę zarówno na tej uczelni, jak i na ETH. Spakowawszy swój dobytek przeniósł się z rodziną do zaprzyjaźnionego Hotelu du Lac w malowniczej miejscowości Weesen nad jeziorem Walensee oddalonej o 60 kilometrów od Zurychu. Stamtąd zamierzał wrócić do kraju. Problemem stały się jednak środki finansowe. Nie było go stać na tak daleką podróż wraz z rodziną i całym majątkiem, a spodziewana obietnica wsparcia finansowego z Warszawy nie nadeszła.
W tej sytuacji w 1921 roku Mieczysław nie podjął pracy w Polsce i wrócił do Zurychu wynajmując mieszkanie przy ulicy Hammerstrasse 28. Powrót do miasta nie oznaczał jednakże przyjęcia do pracy na uczelni. Wniosek o prawo do wykładania, który Wolfke złożył pod koniec czerwca, znów musiał przejść całą procedurę zawierającą opinię dwóch profesorów. Na recenzentów wybrano kierownika Instytutu Fizycznego Uniwersytetu Zuryskiego, niemieckiego fizyka profesora Edgara Meyera i świeżo zatrudnionego profesora Erwina Schrödnigera . Dokumenty były jednak gotowe zbyt późno, aby umożliwić podjęcie przez Wolfkego zajęć w semestrze zimowym 1921/22. Dopiero latem 1922 roku w programie studiów Wydziału II pojawił się prowadzony przez niego wykład na temat układu okresowego pierwiastków w świetle najnowszych badań. Dochód zapewniała mu także nieprzerwana praca dla przemysłu. W 1921 roku wspomina w swoim pamiętniku o zleceniach od firm Gleichrichter AG z Baden (konstrukcja prostowników prądu z gazami szlachetnymi), Osram AG z Berlina (jako doradca patentowy) oraz Brown, Boveri & Co z Baden (doradca naukowo-techniczny ).
(fragment książki K. Petelczyc, E. Kędzierska "Mieczysław Wolfke. Gdyby mi dali choć pół miliona...")
Temat 8. Zgniłe jaja – zakłócony wykład profesora-masona
Warszawa, rok 1936
Wielka Loża Narodowa Polski i mniejsze stowarzyszenia wolnomularskie skupiały ówcześnie wiele ważnych osobistości życia publicznego w Polsce. Mimo, że Wolfke najprawdopodobniej miał kontakt z ruchem wolnomyślicielstwa już podczas studiów w Paryżu, swoją inicjację przeżył dopiero w 1926 roku. Filozofia masońska była zbieżna z jego światopoglądem otwartym na poszukiwanie prawdy, tajemnic natury i granic ludzkiej świadomości. Wielkiego Budowniczego Wszechświata obecnego w obrzędowości wolnomularstwa najprawdopodobniej utożsamiał Bogiem, rozumianym zgodnie z wiarą katolicką wyniesioną z sakramentów i polskiej tradycji. Jednocześnie dziecięca fascynacja filozofią dalekowschodnią i młodzieńczy mistycyzm pozwalały mu w pełni korzystać z tradycji wolnomularstwa i imponować braciom siłą ducha oraz głębokością intelektu. Szybko pokonywał kolejne etapy wtajemniczenia i w 1931 roku osiągając 33. stopień objął na jedną czteroletnią kadencję funkcję Wielkiego Mistrza Wielkiej Loży Narodowej Polski. W tradycyjnym orędziu w 1932 roku mówił, że „polskie wolnomularstwo nie jest i nie będzie nigdy ani mafią polityczną, ani odskocznią dla karierowiczów, ani klubem towarzyskim dla snobów. Polski brat szuka w Zakonie (…) prawdy, wyraźnego skrystalizowania swych zasad etycznych, przyjaźni nieobłudnej”. Przy tym podobnie jak nigdy nie krył swoich poglądów, tak też został „masonem ujawnionym” działając pod własnym nazwiskiem i autorytetem. Dla polskich „patriotów” stał się tym samym uosobieniem obcych sił zagrażających ojczyźnie, jej tradycji i wierze katolickiej. Dysonans między otwartością i samodoskonaleniem filozofii wolnomularzy a izolacjonizmem i konserwatyzmem dużej części polskiego społeczeństwa wkrótce doprowadził do delegalizacji lóż masońskich poprzedzonej nagonką na ich członków pod jakikolwiek pretekstem.
Śmierć marszałka Józefa Piłsudskiego w 1935 roku pociągnęła za sobą konieczność szukania nowych koalicji parlamentarnych, w efekcie czego do rządu zostały zaproszone stronnictwa narodowe. Koniecznymi ustępstwami stały się postulaty antysemickie, a następnie także antymasońskie. W całej Warszawie zdarzały się coraz częściej napaści na Żydów, a w prasie w ogromnym tempie mnożyły się artykuły demaskujące masonerię jako organizację wrogą ojczyźnie. Nastroje nierzadko dotykały także uczelni i profesorów. Jeszcze w 1934 roku na dziedzińcu uniwersyteckim dokonano napaści na profesora żydowskiego pochodzenia Marcelego Handelsmana . Dwa lata później obrzucono jajami byłego premiera i profesora Politechniki Lwowskiej – Kazimierza Bartla . Obaj oni należeli do masonerii. Było więc tylko kwestią czasu, zanim tego typu wydarzenia dotkną także Wolfkego. Stało się to 18 listopada 1936 roku. Przed wykładem profesora w Gmachu Fizyki Politechniki Warszawskiej pojawili się bojówkarze wrzucając do audytorium świecę dymną i kolportując ulotki z hasłami: „Precz z Żydami z uczelni Warszawy (…) Precz z profesorami-masonami”. Mimo zadymienia sali z szacunku do studentów profesor rozpoczął wykład, na co bojówkarze zareagowali obrzuceniem go zgniłymi jajami. Ostatecznie słuchacze siłą wyrzucili napastników z budynku, a Wolfke wygłosił przyjęte przez audytorium z aprobatą krótkie przemówienie potępiające próby budowania wielkości Polski przez przemoc i wyzwiska. Po przerwie dokończył zajęcia. W wyniku zajść poturbowanych zostało ośmiu studentów narodowości żydowskiej. Dwaj z nich, Kazimierz Hejman i Henryk Ochniton, a także Adam Baraniak, który najprawdopodobniej próbował powstrzymać napastników, odnieśli ciężkie obrażenia. W obronie Wolfkego w prasie stanęli jedynie jego brat z loży wolnomularskiej – profesor Mieczysław Michałowicz oraz Maria Dąbrowska – dobra znajoma znieważonego przedstawiciela polskiej nauki i sympatyczka ruchów masońskich.
(fragment książki K. Petelczyc, E. Kędzierska "Mieczysław Wolfke. Gdyby mi dali choć pół miliona...")
Temat 9. Wojna – jak Mieczysław przeżył wybuch wojny i zarekwirowano mu cały sprzęt
Warszawa, rok 1939
Wolfke, włączony już od wielu lat we wsparcie techniczne i naukowe dla celów obronnych państwa, w pierwszych dniach września pracował nad reflektorami podczerwieni do celów obrony przeciwlotniczej. Niestety, wojska polskie szybko ulegały przeważającym siłom najeźdźcy. Szóstego września prezydent Warszawy, Stefan Starzyński, odmówiwszy ewakuacji i opuszczenia mieszkańców miasta w obliczu nadciągających oddziałów Wehrmachtu, ogłosił mobilizację cywilnej ludności. Wolfke wstąpił do Straży Obywatelskiej (współdziałającej z policją) i zaangażował się w tworzenie barykad i rowów przeciwczołgowych na ulicy Wawelskiej. Dwa dni później Warszawa znalazła się na linii frontu. Politechnika, leżąca w sąsiedztwie lotniska na Polach Mokotowskich, bezpośrednio narażona była na działania wojenne, więc kadra naukowa wraz z rodzinami została ewakuowana do Pałacu Staszica na Krakowskim Przedmieściu. Znalazł się tam również Wolfke wraz z żoną i dwójką dzieci oraz szereg jego kolegów i współpracowników.
W obliczu zagrożenia zewnętrznego znikły wszelkie konflikty i animozje, a w ich miejsce pojawiło się poczucie niezwykłej wspólnoty. Poglądy nacjonalistyczne i masoński kosmopolityzm, Żydzi i Polacy, profesorowie, adiunkci, asystenci i pracownicy administracyjno-techniczni – wszyscy stali się jednym narodem czując powinność troski o siebie nawzajem i wsparcia w tym trudnym czasie. Wspólny wróg obnażył błahość dotychczasowych sporów i ocen. Naród polski znów został zniewolony, lecz nie mógł zostać złamany.
Zacięte walki o Warszawę trwały trzy tygodnie. Po tym jak 28 września podpisano akt kapitulacji, wracającym na teren kampusu Politechniki profesorom, adiunktom i studentom ukazał się przerażający widok. Część budynków zostało zbombardowanych, wiele zaś zdewastowanych lub rozkradzionych. Mimo szoku, jakim były okupacja niemiecka i związana z nią nagła, drastyczna zmiana warunków życia, społeczność Politechniki od razu zaczęła organizować się i przywracać względnie normalną codzienność. Samorzutnie sprzątano obiekty Politechniki, szklono okna, zabezpieczano aparaturę. Żony pracowników i profesorów zawiązały komitet opieki nad rannymi żołnierzami, nie tylko dostarczając żywność i leki, ale także pomagając im w wydostaniu się ze szpitala w obliczu grożących aresztowań. Agnieszka Eryka Wolfke uprawiała warzywa i wraz z synem Stefanem hodowała króliki. W późniejszym okresie uruchomiła także domową ciastkarnię. Sytuacja, w której się znalazła, była niezwykle trudna także z powodu jej niemieckiej narodowości. Z jednej strony okupanci starali się przeciągnąć ją na swoją stronę, co było dla niej nie do przyjęcia, z drugiej zaś Polacy wykazywali w kontaktach z nią ograniczone zaufanie. Jej mąż z powodu swojego nazwiska również niejednokrotnie brany był za Niemca.
Jeszcze przed wojną, w maju 1939 roku, na rektora Politechniki Warszawskiej wybrany został profesor Kazimierz Drewnowski . Jego kadencja rozpoczynała się feralnego 1 września 1939 roku. Niestety, na przeszkodzie do wznowienia studiów w regulaminowym terminie (od 2 października ) stanęła nawet nie tyle okupacja niemiecka, co rabunek akt i pomocy naukowych, który uniemożliwiał dokończenie akcji rekrutacyjnej i przeprowadzanie egzaminów. W tej sytuacji postanowiono opóźnić rozpoczęcie zajęć o kilka tygodni, lecz w efekcie zarządzeń władz niemieckich ostatecznie nie zostały one wznowione w ogóle. W dodatku na początku listopada do rektora Drewnowskiego wpłynęło pismo generała Ericha Schumanna , jednego z najbardziej wpływowych fizyków w hitlerowskich Niemczech, profesora Uniwersytetu i Politechniki w Berlinie, z zarządzeniem natychmiastowego zabezpieczenia Instytutu Fizycznego i Laboratorium Balistycznego. Oficerowie, będący w rzeczywistości pracownikami niemieckich uczelni, szczególnie Wyższej Szkoły Technicznej w Charlottenburgu pod Berlinem dowodzeni przez doktora Ragnara Holma w towarzystwie kierowników obu Zakładów Fizycznych przeprowadzili inspekcję laboratoriów badawczych z wprawą wybierając wartościową aparaturę do konfiskaty. Łącznie wywieziono sprzęt o wartości ćwierć miliona złotych, a sporządzone protokoły odbiorcze zostały zabrane do Berlina i zaginęły.
Wydarzenia te stanowiły dla Wolfkego z pewnością szczególnie trudne chwile, gdyż zarekwirowane urządzenia i wyposażenie zgromadzone w Zakładzie Fizyki i w Instytucie Niskich Temperatur kosztowały go ostatnie kilkanaście lat ciężkiej pracy i wiele wysiłków włożonych w poszukiwanie ich finansowania. W dodatku kilka dni wcześniej, 25 października, rewizje okupantów dotknęły także okradzionego już wcześniej jego prywatnego mieszkania. Zabrano papiery rodowe i inne dokumenty, zaś Mieczysława wezwano do Urzędu Komendanta Policji Bezpieczeństwa i Służby Bezpieczeństwa na alei Szucha w celu złożenia zeznań na temat masonerii i wyprawy stratosferycznej.
(fragment książki K. Petelczyc, E. Kędzierska "Mieczysław Wolfke. Gdyby mi dali choć pół miliona...")
Temat 10. Alpy – ostatnia wycieczka w góry
Zurych, rok 1947
Jeszcze w trakcie wojny Wolfke poznał młodszą o rok od swojego najstarszego syna Krystynę Chądzyńską. Trudno wyrokować, co połączyło profesora i studentkę humanistyki. Być może Wolfkemu imponowała jej młodość i poglądy negujące realność świata fizycznego, która pchnęła ją do założenia w 1939 roku warszawskiego ośrodka nurtu Christian Science . Poglądy takie mogły być dobrą ucieczką przed okropieństwem wojny i okrucieństwem okupantów. Tak czy inaczej sześćdziesięcioletni profesor opuścił na przełomie 1943 i 1944 roku swoją rodzinę dla ponad połowę młodszej dziewczyny. A tuż po wojnie wziął z nią ślub.
Po uzyskaniu zgody władz Polski i Politechniki Warszawskiej Mieczysław Wolfke w 1946 roku chciał udać się do Stanów Zjednoczonych, aby odbudować kontakty naukowe. W tym celu wyjechał do Sztockholmu i oczekiwał wizy, której jednak nie otrzymał (najprawdopodobniej Amerykanie bali się jego wiedzy ws. bomby atomowej i potencjalnego szpiegostwa). Zamiast tego zdecydował się skorzystać z zaproszenia dyrektora Instytutu Fizyki Politechniki Związkowej w Zurychu (ETH) – profesora Paula Scherrera do uczestnictwa w zjeździe Szwajcarskiego Towarzystwa Nauk Przyrodniczych (Schweizerische Naturforschende Gesellschaft). Do Szwajcarii przybył w ostatnich dniach lipca, a na wspomnianym zjeździe referował swoją najnowszą teorię molekuł światła. Profesor Schrerrer zaproponował Wolfkemu również poprowadzenie dwugodzinnego wykładu gościnnego na temat fizyki niskich temperatur, co kierownik Zakładu Fizycznego Politechniki Warszawskiej odebrał jako zaszczyt i okazję pozyskania kontaktów i wsparcia dla swojej jednostki. Wymagało to jednakże zapewnienia dalszego finansowania delegacji. Wolfke wnioskował do ministra oświaty o dotację w wysokości tysiąca franków miesięcznie argumentując, że profesorowi Politechniki Warszawskiej, wobec stojącego za tym tytułem naukowym prestiżu polskiego państwa nie wypada obejmować jakiejkolwiek posady w instytucjach szwajcarskich. Minister przychylił się do prośby, lecz pojawiły się znaczące problemy z przesłaniem pieniędzy do Zurychu.
Wolfke rzucił się w wir pracy, którą pamiętał i ze wzruszeniem wspominał z pierwszych lat swojej kariery naukowej. W bibliotekach uczelni odnalazł bardzo ważną dla siebie wydaną w Amsterdamie w 1942 roku książkę Willema Keesoma zatytułowaną Helium (Hel). W owej publikacji holenderski fizyk wyraźnie i szczerze przedstawił decydujący udział współpracownika z Polski w odkryciu dwóch stanów ciekłego helu, tym samym ostatecznie wiążąc to osiągnięcie z jego nazwiskiem. Jednocześnie tematem niskich temperatur zainteresowała się prasa. Wolfke podczas pobytu w Zurychu opublikował dwie prace w naukowym czasopiśmie Schweizerishe Technische Zeitschrift oraz felieton o charakterze popularnonaukowym w dzienniku Neue Zürcher Zeitung. Szczególnie szerokim echem odbił się ten ostatni artykuł zatytułowany Auf dem Weg zum aboluten Nullpunkt (Na drodze do zera absolutnego). O zgodę na jego przedruk ubiegała się nawet prasa brytyjska (International Digest). Najpoważniejsza szwajcarska firma wydawnicza A. Franke AG zaproponowała natomiast Wolfkemu autorstwo książki pod tym samym tytułem. Podpisując kontrakt Mieczysław zastrzegł sobie możliwość opublikowania w Polsce jej tłumaczenia.
Problemem okazało się przedłużenie urlopu, który kończył się pod koniec 1946 roku. Senat Politechniki Warszawskiej wobec ogromu pracy organizacyjnej niechętny był dalszej delegacji zagranicznej jednego z czołowych profesorów. W efekcie nie poparł pisma Wolfkego do ministerstwa z prośbą o kolejne sześć miesięcy urlopu płatnego. Mimo to władze państwowe przychyliły się po raz kolejny do podania, przedłużając urlop do 15 kwietnia. Nie usatysfakcjonowało to Wolfkego, który planował pozostanie w Zurychu do końca czerwca. Po sukcesie gościnnego wykładu zlecono mu bowiem wykłady z fizyki niskich temperatur w semestrze zimowym 1946/47 oraz z optyki elektronowej w semestrze letnim 1947. Po uzyskaniu zezwolenia od władz szwajcarskich rozpoczął także współpracę z firmą Micafil AG, dla której miał skonstruować nowy typ olejowej pompy dyfuzyjnej. Pracę tę, jak również zakupy literatury i aparatury badawczej traktował jako zwiększenie potencjału i doświadczenia Zakładu Fizycznego, który reprezentował.
Wolfke czuł znów młodzieńczy entuzjazm wynikający z pracy z czołowymi fizykami świata nad tematami dotąd niepodejmowanymi. Wpadł na pomysł zastosowania niskich temperatur do energii atomowej w celu syntezy jądrowej deuteronu. Stworzył koncepcję wynalazku akceleratora cząstek beta, który planował opatentować. Do kraju pisał, że „tempo pracy tutaj jest wprost zawrotne i dopiero w takiej pracy czuje się całą rozkosz życia i czynu. Chciałbym to tempo przenieść i do nas, a wtedy zaimponujemy Europie i postaramy się dogonić Amerykę!”.
W chwilach wolnych lubił podziwiać szwajcarskie Alpy i jeziora. Wybierał się z Krystyną na wycieczki górskie. Po jednej z nich, wieczorem 4 maja 1947 roku zasłabł. Niestety, nie udało się już go uratować. Zmarł na serce. Trzy dni później został skremowany i pochowany na cmentarzu Sihlfeld w Zurychu
(fragment książki K. Petelczyc, E. Kędzierska "Mieczysław Wolfke. Gdyby mi dali choć pół miliona...")
Regulamin
Kontakt w razie pytań lub wątpliwości: wolfke2022@fizyka.pw.edu.pl